|
Świadectwo - ewangelizacja chorych |
Czy należy głosić Ewangelię w szpitalach, hospicjach w domach, gdzie przebywają ciężko chorzy? Czy nie lepiej pomóc choremu przez pocieszanie, trzymanie za rękę, dobre słowo i modlitwę? Czy nade wszystko nie powinno się sprowadzić kapłanów Kościoła, aby chorzy opatrzeni sakramentami mieli życie wieczne w niebie? Tak, oto najważniejszy obowiązek rodziny, znajomych i wspólnoty parafialnej. A co z osobą, która umiera, lecz nie chce przyjąć sakramentów?
Oto historia ewangelizacji Zygmunta, osoby umierającej z powodu ciężkiej choroby. Wiadomo było, że niewiele zostało mu ziemskiego życia. Jednak nie chciał pojednać się z Bogiem przez spowiedź, sakrament namaszczenia chorych i komunię świętą. Jego znajoma, którą poznałem na rekolekcjach dla ewangelizatorów (Kurs Pawła - zdjęcie z rekolekcji obok: autor świadectwa był w ekipie a znajoma przechodziła kurs jako uczestnik) poinformowała mnie o tym. Chciała go uratować przed wiecznym potępieniem, lecz on zdecydowanie odrzucał propozycję wizyty księdza. Był wyraźnie do duchownych uprzedzony. Dlatego poprosiła mnie jako ewangelizatora, abym z nim porozmawiał i przekonał go do sakramentów. Uznałem to jako znak woli Bożej i zgodziłem się.
Wiedziałem że jest jedyna droga prowadząca do jego serca: głoszenie Jezusa i Jego Ewangelii. Jednym słowem, potrzebna jest kerygma i modlitwa. Tylko Jezus swą łaską działającą przez słowa Dobrej Nowiny dokonuje przemiany serca. Ewangelizator jest tylko naczyniem Bożej łaski. Jezus mocą Ducha Świętego napełnia tą łaską ewangelizatora, prowadzi go do ewangelizowanego, a gdy ten otwiera się na głoszone słowa kerygmy, wtedy Bóg wylewa łaskę do duszy tego człowieka. Jeżeli przez wiarę przyjmuje tą łaskę, wtedy dokonuje się cud nawrócenia. Jeżeli zaś nie przyjmuje, wtedy w ewangelizowanym nic się nie zmienia. Jest tym kim był. Jeżeli jednak dokona się nawrócenie, wtedy staje się on dzieckiem Bożym, dziedzicem Królestwa Bożego, przyjacielem Jezusa. Otrzymuje tym sposobem życie wieczne z Bogiem.
Poszliśmy ze znajomą do hospicjum. Usiedliśmy obok łóżka i zaczęliśmy głosić kerygmę. Czytaliśmy fragmenty Pisma Świetnego, komentowaliśmy je i dawaliśmy świadectwo z własnego życia. Zygmunt zdziwił się, że mówimy o Jezusie jako o osobie bliskiej, jak o Przyjacielu. Zobaczył uśmiech na naszych twarzach gdy o Nim mówiliśmy. Powiedzieliśmy mu, ze Jezus jest serdeczny, kochający, troszczący się o każdego człowieka, a zwłaszcza zagubionego. Swoim zachowaniem, radością i serdecznymi słowami pokazaliśmy mu, że Jezusowi bardzo zależy na nim, ponieważ jest on umiłowanym dzieckiem Bożym. Powiedzieliśmy mu , ze Jezus pragnie być z nim w bliskiej relacji jak Ojciec z synem, nie tylko w niebie w wieczności, lecz już teraz w na ziemi w teraźniejszości. Na początku Zygmunt bronił się przed wchodzeniem w relację z Jezusem, podając różne argumenty, m. in. zasłaniał się tym, ze księża prowadzą niemoralne życie. Nie dyskutowaliśmy z nim, lecz prosiliśmy, aby posłuchał o Bogu, który jest miłosierny zarówno dla religijnych jak i nie religijnych grzeszników. Jedyną rzeczą, która oddziela nas od Boga to nie inny człowiek, ani jego grzech, lecz nasz osobisty grzech. Polega on na niewierze w Jezusa, braku ufnej miłości wobec Niego. To brak przebywania z Nim w miłości. Niewiara ta sprawia, ze popadamy w niewolę bożków tego świata i swych pożądań, a co najgorsze sprowadza śmierć życia Bożego w nas.
Wtedy zobaczyliśmy w oczach Zygmunta ożywienie, tak jakby wstąpiła w niego nadzieja, że po 25 latach nieobecności w Kościele znowu może żyć w bliskości Boga. Zrozumiał, że nie uczynki, lecz miłość do Jezusa daje życie wieczne i szczęście na tym świecie. Zaczął uważnie słuchać, i jednocześnie przestał tłumaczyć się oraz uciekać duchowo przed Bogiem. Dał się Mu pochwycić. Wtedy powiedzieliśmy mu najważniejsze słowa: „Znowu możesz cieszyć sie bliskością Boga, wystarczy gdy uwierzysz i zaufasz Jezusowi w swym sercu, a ustami swymi wyznasz, że On jest twoim jedynym Panem i Zbawicielem. Jeśli chcesz, to oddaj i powierz Mu całe swoje życie”. Wtedy powiedział „Tak wierzę”. Jednak my nie odstępowaliśmy i pytaliśmy go czy chce iść dalej w tej wierze. Czy chce zawierzyć całkowicie Jezusowi i iść z Nim za ręką przez całe swoje ziemskie życie. Wtedy Zygmunt powiedział: „Jezus jest moim Panem, jemu zawierzam całe moje życie”.
„Alleluja” - wykrzyknęliśmy –„Skoro to wyznałeś, to wiedz, że teraz Jezus przygotował dla ciebie największy dar, jaki człowiek może otrzymać na tym świecie. On daje ten prezent wszystkim, którzy go miłują. Tym prezentem jest On sam, żywy i prawdziwy Bóg dany ci w Duchu Świętym”. I dalej mówimy mu: „To Duch Święty, obecny w tobie od chrztu świętego łączy cię z Bogiem w bliskiej relacji miłości. W tobie jest Chrystus, a ty jesteś w Jego sercu. Jeśli Go kochasz Bożą miłością, ofiarna i czynną, wtedy nie ma między wami twego grzechu niewiary. Miłość ta daje ci życie wieczne już teraz, bo uwierzyłeś w Jezusa i Jego Ewangelię. Czy chcesz odnowienia tej relacji, która była miedzy tobą a Bogiem w momencie chrztu świętego i otrzymać łaski, moc i dary Ducha Świętego potrzebne do wytrwania w tym związku, niejako duchowym związku małżeńskim z Bogiem?”. Gdy Zygmunt z radością powiedział „Tak”, położyliśmy na jego ramieniu ręce i gorąco pomodliliśmy się o dary, łaski i moc Ducha Świętego, a szczególnie o największy z darów: dar miłości.
Zygmunt uwierzył w Jezusa i uwierzył Jezusowi. Mimo, że umierał stał się radosny. Zniknął strach, smutek i poczucie osamotnienia. Jezus niósł go w swoich ramionach, a Zygmunt czuł to każdego dnia. Stał się szczęśliwym człowiekiem. Bardzo pragnął słuchać o Jezusie, pragnął spotykać się z nami. Jeszcze dwukrotnie go odwiedziliśmy. Przychodzili również członkowie Wspólnoty WODA ŻYWA, aby modlić się nad nim. Staliśmy się przyjaciółmi. Zygmunt już nie mówił źle o księżach. W dzień swojej śmierci poprosił o wizytę księdza, przyjął sakramenty i odszedł do domu Ojca. Patrzy teraz rozradowany w oblicze Tego, o którym mówiliśmy mu na ziemi.
Na tym można by zakończyć świadectwo, lecz warto dodać, że w tym samym domu leżał dwudziestokilkuletni Marcin, chory na stwardnienie rozsiane. Nie był w staniu ruszać się. Prawie nie mówił. Jednak usłyszał dokładnie wszystkie słowa które mówiliśmy do Zygmunta. Zrozumiał, że Jezus przez swych ewangelizatorów zwracał się również do niego. W trakcie wyznania, ze Jezus jest Panem również zakrzyknął, choć w sposób nieartykułowany. Jezus usłyszał jego wyznanie i pobłogosławił go. On również odzyskał radość i pokój mimo cierpień. Odszedł do domu Ojca i patrzy teraz rozradowany w oblicze Tego, o którym mówiliśmy mu na ziemi.
Chwała Panu!
|
|
|
Logowanie |
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|