|
Felieton młodej ewangelizatorki |
Zakładam na siebie granatową koszulkę z rybką w białym dymku na ramieniu i zawieszam na szyi identyfikator z moim imieniem. Koleżanki w pokoju jeszcze śpią, ale ja z podekscytowania nie mogę już spać. Czekałam na ten dzień cały rok. I oto jestem - w końcu - ewangelizatorką!
Jak to się stało, że znalazłam się w gronie Ewangelizatorów Lednicy? Skąd taki pomysł? Jak się tu wzięłam? Moja odpowiedź brzmi krótko: w zeszłym roku zostałam zewangelizowana na Lednicy.
Kilka godzin pózniej wychodzę na Pola Lednickie z uczuciem niepewności. Nie lubię być oceniania, a dzisiaj na pewno wiele osób mnie odrzuci. Nie wiem, czy czuję się na to gotowa. Zdaję sobie sprawę, że niewiele osób przyjmie Pana Jezusa, że popełnię jakieś błędy.
I faktycznie, pierwsze kilka prób kończy się w najlepszym przypadku ledwo klejącą się rozmową, w najgorszym - niezbyt przychylnymi spojrzeniami.
Dopóki osoby wybieram ja, idzie nam fatalnie. Weronika, moja partnerka do ewangelizacji, ma więcej szczęścia.
Dziewczyny, które wybiera, są zniechęcone do Kościoła przez przygotowania do bierzmowania oraz pewne osobiste doświadczenia. Przyjmują nas bardzo ciepło, z każdą chwilą otwierają się coraz bardziej. Dzielimy się z nimi swoimi doświadczeniami i udzielamy kilka rad, bo ich problemy dręczyły kiedyś i nas. Kończymy tę pokrzepiającą dla obu stron rozmowę wspólną modlitwą.
Mam poważne wątpliwości, czy ja i Weronika jesteśmy dobrze dopasowane do siebie. Obie głosimy Dobrą Nowinę pierwszy raz w życiu i świadomość naszego braku doświadczenia mnie przytłacza. Jednak z każdą rozmową zaczynam dostrzegać, jak doskonale się uzupełniamy. Ja bardzo chętnie i uczuciowo opowiadam o Jezusie oraz mojej relacji z Nim, ale w kontaktach z obcymi ludźmi jestem strachliwa i nieśmiała. Weronika natomiast doskonale umie rozpocząć rozmowę i przełamać pierwsze lody. Wzbudza zaufanie, jest naturalna. Z wyczuciem przygotowuje odbiorcę na spotkanie z Kerygmatem. Wkrótce mam się przekonać, że stanowimy świetną parę. Bóg wie, co robi.
Spotykamy Elę. W Eli jest coś ciepłego, delikatnego. Ela oświadcza nam, że jest obrażona na Pana Jezusa. Weronika rozpoczyna rozmowę. Ela coraz otwarciej wyjawia nam, co ją dręczy. Nie została uzdrowiona, we wspólnocie czuje się nieakceptowana.
Przedstawiam jej Kerygmat, ale z jakiegoś powodu skupiam się na miłości. Ela w swoim uczuciu nieakceptacji staje się mi bliska. Powtarzam jej to, co Pan powiedział mi dwa dni wcześniej na rekolekcjach dla ewangelizatorów:
"On kocha cię, nawet gdy się na Niego złościsz, kocha cię gdy jestes sama, kocha cię, gdy czujesz się opuszczona, nieakceptowana, kocha cię gdy patrzysz w lustro i myślisz o sobie, że nic z ciebie nie będzie".
W oczach Eli pojawiają się łzy. Ja również płaczę. Nie wiem czemu, ale czuję ogromną miłość do Eli. Jakby od zawsze była moją młodszą siostrą.
Jestem zaskoczona, gdy Ela zgadza się od razu na przyjęcie Pana Jezusa jako Pana jej życia. Upewniam się, czy to na pewno jej decyzja podjęta w pełnej wolności a nie pod wpływem propozycji. Jednak jej determinacja mówi sama za siebie, chociaż przed chwilą czuła się obrażona na Pana Jezusa. Ela do złudzenia przypomina pewną zdruzgotaną Olę sprzed roku, która również ochoczo podjęła tę samą decyzję... kto wie, czy zobaczymy się za rok, Elu?
Wiktora zapamiętam chyba na zawsze. Spotykamy go wraz z jego kolegą tuż przy skraju lasku. Obaj traktują nas raczej pobłażliwie. Jednak Weronika znowu rozpoczyna rozmowę, zadając parę integracyjnych pytań związanych z Lednicą.
Tutaj, nie wiedzieć czemu, skupiam się na grzechu. Opowiadam świadectwo, które jest dla mnie trudne, bo w dzieciństwie i wczesnej młodości miałam problem z czystością. Bóg w niesamowity sposób mnie od tego uwolnił, natomiast proces akceptacji siebie trwał dwa lata. Jednak Bóg nie zostawiał mnie z tym, uczył przede wszystkim tego, by przebaczyć sobie i nauczyć się przyjmować Jego miłość.
Wiktor wpatruje się we mnie i słucha z uwagą. W trakcie opowiadania zauważam, że jest coś mądrego w tym spojrzeniu. Wiktor zgadza się przyjąć Pana Jezusa jako swojego Pana, przez co i jego kolega również się zgadza (chociaż wciąż chyba lekko się z nas podśmiewa). Na koniec chłopacy rzucają, że chyba pójdą do spowiedzi. Nie opuszcza mnie myśl, że być może wkrótce ujrzę Wiktora w szeregach ewangelizatorów.
Tego dnia spotykamy jeszcze wiele osób. Nie wszyscy przyjmują Pana Jezusa. Niektórzy potrzebują po prostu rozmowy. Inni rozmawiają z nami z czystej grzeczności. Zdarza się jeden przypadek, że pewna ewangelizowana osoba zbiega w połowie ewangelizacji (śmiech). Są tacy, u których już kiełkuje ziarno i tacy co do których czas pokaże.
Czujemy z Weroniką, że w gruncie rzeczy każda z tych osób ewangelizuje i nas. Po każdej rozmowie zyskujemy nowe umocnienie, by spotkać kolejną zagubioną owcę.
Moja niepewność topnieje a rodzi się zaufanie i zrozumienie pewnej rzeczy.
Ten dzień pokazał mi, że Bóg "nie powołuje uzdolnionych, a uzdalnia powołanych".
Aleksandra Knieć
Informacja o autorze:
Aleksandra jest tegoroczną maturzystka i przyszłą studentką iberystyki. Poza uzdolnieniami plastycznymi, muzycznymi i językowymi ma duszę apostoła, a także dar zapalania serc ludzkich dla Jezusa. Pierwsze spotkanie z Olą odbyło się w Lednicy w czerwcu 2017 roku. Była wówczas ewangelizowana przeze mnie i Szymona Koczarę. W czasie ewangelizacji otrzymała proroctwo, że będzie ewangelizować. Spełniło się proroctwo i osiągnięty został cel ewangelizacji jakim jest powołanie ewangelizowanego do misji.
Więcej o tym wydarzeniu w relacji:
Ewangelizacja Lednicy
|
|
|
Logowanie |
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|